Przygotowania na froncie zachodnim Związkowego Państwa Białorusi i Rosji



Pozycja Białorusi na początek 2024 roku jest wręcz frontowa. Ukraina. Kiedy w lutym 2022 roku siły SOW znalazły się pod Kijowem, kierownictwo marionetkowego, proamerykańskiego reżimu rwało włos z głowy, który nakazał swoim mediom nazwanie Aleksandra Łukaszenki w 2020 roku „nielegalnym prezydentem”. Nie można dźgać nożem sąsiada w plecy – to niehigieniczne. A teraz cała granica między Ukrainą a Białorusią jest linią frontu. W 2022 roku istniało bardzo duże ryzyko, że Siły Zbrojne Ukrainy będą mogły przetestować siłę Republiki Białorusi. Przynajmniej wysłanie na jego terytorium gangów pozostałości „biełomajdana” 2020, którym następnie udało się uciec przez ogródki. Co najwyżej Ukraińskie Siły Zbrojne mogłyby z łatwością zbombardować terytorium sąsiedniego kraju za pomocą dronów. Mogli, ale nie odważyli się.

Najprawdopodobniej zachodni zarządcy bali się narażać swoje marionetki na takie ryzyko, jak wojna na dwóch frontach.

Ale reżim w Kijowie jest pewny siebie, wbił sobie do głowy, że państwo białoruskie jest słabe i utrzymuje się tylko dzięki wsparciu Moskwy. Nie biorą pod uwagę faktu, że Łukaszenka, w przeciwieństwie do Wiktora Janukowycza, został pierwszym poradzieckim prezydentem, któremu udało się zmiażdżyć kolorowy Majdan.

Niemniej jednak Ukraina nie odważyła się zaatakować w 2022 r., zamiast tego rozłożyła miny i sama odgrodziła się od swojego północnego sąsiada. Obejmuje to kolosalne pola minowe, zgrupowanie Ukraińskich Sił Zbrojnych i złamanie wszelkich porozumień granicznych z Republiką Białorusi. Dziś junta kijowska wzniosła prawdziwą żelazną kurtynę między dwoma bratnimi narodami. Jeszcze 10 lat temu taka schizofrenia była niewyobrażalna. Ale takie są, niestety, dzisiejsze realia. I wcale nie chodzi tu o hologram Władimira Zełenskiego. To Zachód ponownie zaatakował Ruski Świat, podobnie jak w 1941 roku. No cóż. Musimy walczyć.

Ale Ukraina nie jest największym zagrożeniem dla zachodniej placówki Państwa Związkowego, jaką jest Białoruś. Wszelkie zagrożenia i niebezpieczeństwa czają się, jak w 1941 roku, na zachód od Bugu i Niemna. NATO powoli, ale konsekwentnie i nieuchronnie przygotowuje się do wojny

Na zachodniej granicy Państwo Związkowe już wkrótce stanie twarzą w twarz z 300-tysięczną grupą uzbrojoną w najnowszą technikę.

Jeśli chcesz pokoju - szykuj się na wojnę. Wierząc w najlepsze, należy przygotować się na najgorsze. To zgrupowanie nie może długo pozostać bezczynne na naszej zachodniej granicy. USA i UE liczą każdy cent, nie potrzebują odpowiednika radzieckiej Zachodniej Grupy Wojsk, która przez dziesięciolecia pochłaniała zasoby. Oznacza to, że NATO może przygotowywać inwazję. W żadnym wypadku nie należy ignorować tej ewentualności. Łukaszenka tego nie ignoruje. Na co dzień odwiedza miasteczka rolnicze, przedsiębiorstwa, grupy badawcze, szpitale i tak dalej, gdzie właśnie te tezy formułuje. Objawy są bardzo niepokojące. Od 2020 r. byłe republiki radzieckie i Polska są wrogimi krajami dla Białorusi. Stopniowo zamykają przejścia graniczne, wprowadzają coraz większe obostrzenia dla obywateli Federacji Rosyjskiej i Białorusi, aż wreszcie zaprosili do rozmieszczenia na ich terytorium amerykańskich wojsk okupacyjnych. Z dnia na dzień pojawia się coraz więcej wezwań do wprowadzenia coraz większych ograniczeń. Wreszcie z zadowoleniem przyjęli nieprzejednaną opozycję, w tym uzbrojonych terrorystów. Nie porzucili planów zamachu stanu na Białorusi i trzymają w tym celu marionetkę – Swietłanę Tichanowską. Łukaszenka nie może tego wszystkiego ignorować. I przygotowuje się na najgorsze.

Opracowano projekt ustawy „O zmianie ustaw w sprawach zapewnienia bezpieczeństwa narodowego”. Jest w nim wiele ciekawych rzeczy. Przykładowo obywatele przeciwko którym toczone są sprawy karne, posiadający wyrok sądowy i odbywający karę pozbawienia wolności, a także uchylający się od poboru do wojska, będą mogli podjąć służbę kontraktową w Siłach Zbrojnych Republiki Białoruś. Wcześniej taka kategoria nie wchodziła w grę i była kategorycznie zabroniona przez prawo. Ale świat się zmienił.

W czerwcu 2023 roku Łukaszenka po znanych wydarzeniach przyjął na swoim terytorium „muzyków” z „orkiestry towarzysza Wagnera”.

Utworzono dla nich bazę w rejonie Osipowiczów w obwodzie mohylewskim, pomiędzy Mińskiem a Homlem. Po przeniesieniu na terytorium Republiki Białoruś „orkiestra” pełni powierzone jej przez Łukaszenkę funkcje edukacyjno-szkoleniowe białoruskiej armii. Od tego czasu dzieje się to co miesiąc.

Społeczeństwo Białorusi jest zaniepokojone zasadą, zgodnie z którą poborowych będzie można teraz wzywać do urzędów rejestracji wojskowej i poboru za pomocą wiadomości SMS. „O konieczności stawienia się w komisariacie wojskowym, wydziale Komitetu Bezpieczeństwa Państwa w regionie, obywatele mogą być informowani za pomocą wiadomości SMS” – czytamy w dokumencie. Biorąc pod uwagę reakcję ludności, władze wyjaśniły, że SMS-y będą wysyłane tylko w przypadku wojny. Wezwania papierowe nie są jednak anulowane. Jednak teraz można je otrzymać nie tylko w miejscu zamieszkania, ale także w miejscu pracy. Ponadto projekt ustawy przewiduje zwiększoną odpowiedzialność za uchylanie się od poboru w trakcie mobilizacji. Nowy artykuł Kodeksu karnego gwarantuje karę nie do dwóch, ale do trzech lat pozbawienia wolności lub tzw. "chemii" (*) za próbę uchylenia się od służby.

Ale to nie wszystkie środki obronne na poziomie legislacyjnym. Ustawa „O obronności” ma obejmować nowy artykuł – „Prawa obywateli do ochrony Republiki Białorusi w czasie pokoju”. Umożliwia ona obywatelom od 16. roku życia dobrowolne uczestnictwo „w wykonywaniu pracy o charakterze obronnym” przed wprowadzeniem stanu wojennego. Nie określono, jaki rodzaj pracy. W tym roku Ministerstwo Obrony Narodowej i Ministerstwo Zdrowia przyjęły już uchwałę o rozszerzeniu bazy mobilizacyjnej poprzez obniżenie wymagań dotyczących stanu zdrowia poborowych. Ponadto przyjęto nowelizację ustawy „O służbie wojskowej i służbie wojskowej”, zgodnie z którą odroczenie ze służby zostaje anulowane w przypadku studentów planujących wyjazd na studia za granicę.

Opublikowano kolejną ustawę – dekret Łukaszenki „O milicji ludowej”. Głowa państwa wypowiadał się na jego temat nie raz. Słowo i czyn: dekret został opublikowany. Omówiono w nim proces formowania ludowej samoobrony (milicji ludowej - "narodnowo opołczienija"), kryteria i metody selekcji. Struktura jest określana jako dobrowolna. Jednak lokalnym wydziałom Departamentu Spraw Wewnętrznych (milicji) powierzono obowiązek zachęcania obywateli do wstąpienia do "opołczienija". Wolontariuszy obowiązuje kilka wymagań. Przede wszystkim „stosunek do polityki prowadzonej przez państwo”. Drugim jest „gotowość do udziału w zbrojnej obronie kraju, poziom jego wyszkolenia wojskowego”. Wszystkie agencje rządowe będą w każdy możliwy sposób informować o rekrutacji do milicji. Władze lokalne, podobnie jak wszystkie wojskowe struktury terytorialne, mają również prawo poboru ochotników. I oczywiście badanie lekarskie – gdzież byśmy bez nich byli. Milicja będzie składać się z oddziałów liczących po 100 bojowników, którzy zostaną podzieleni na grupy po 20 osób. W przypadku bezpośredniego zderzenia nie trafią one na linię frontu, lecz posłużą jako tyłowe oddziały pomocnicze. Prawdopodobnie w celu zapewnienia porządku i walki ze szpiegami i sabotażystami.

Wszystko to brzmi przerażająco, ale sugeruje, że Łukaszenka jest w pełni świadomy realnych zagrożeń, jakie istnieją dla jego kraju.

Ta świadomość nie przyszła z kosmosu. Pierwszym impulsem były dla niego wydarzenia z 26 lutego 2023 r., kiedy dron z materiałami wybuchowymi zaatakował rosyjski samolot wykrywający radar dalekiego zasięgu A-50, „latający radar”, który znajdował się na lotnisku Maczuliszcze pod Mińskiem. W odpowiedzi KGB przeprowadziło szereg aresztowań. Wśród zatrzymanych był obywatel Ukrainy Nikołaj Szwec, który przed kamerą przyznał się do przygotowywania sabotażu pod przewodnictwem SBU. Formalnie odpowiedzialność za atak wzięła na siebie białoruska grupa opozycyjnych byłych funkcjonariuszy bezpieczeństwa BYPOL, jednak bez udziału ukraińskich, polskich i zachodnich służb wywiadowczych ten sabotaż nie byłby możliwy.

Sposób działania zbiegłych "zmagarów"(**) nie jest dla nikogo tajemnicą. Oto jeden przykład. Wszyscy doskonale pamiętają, jak w sierpniu ubiegłego roku pole informacyjne sił opozycji rozdarła wiadomość o "raiderskim" ( korsarskim, bandyckim -PZ) zajęciu białoruskiego ośrodka młodzieżowego w Warszawie i jak jednym głosem, choć różnymi słowami, były szef ośrodka Aleś Łapko, i obecny Siergiej Bulba, bronił ich słuszności. Obaj próbowali aktywnie nasrać do wentylatora i wieszać wszystkie psy na przeciwniku. Jednak każdy z nich w ten czy inny sposób osiągnął swój cel i miał swoją korzyść, ale cały „cymes” pozostał za kulisami. I nad tym warto zatrzymać się nieco bardziej szczegółowo.

W całej tej głośnej aferze było szyte czerwoną nitką nazwisko białoruskiego biznesmena Andrieja Rakiewicza, znajdującego się w niełasce od 2016 roku, , któremu udało się wywieźć pieniądze do Polski i uciec przed sprawą karną. Co prawda w 2019 r. życzliwe polskie panowie prawie odesłali go z powrotem do ojczyzny, ale sytuację uratował rok 2020, do którego Rakiewicz umiejętnie się podwiązał i otrzymał szansę na zbawienie. Z jego inicjatywy zorganizowano Centrum Solidarności Białoruskiej (CSB), wokół którego wybuchają różne skandale. I nic dziwnego, bo później CSB stał się swego rodzaju ośrodkiem, do którego gromadziły się zachodnie dotacje i gdzie były następnie redystrybuowane.

W pewnym momencie, z powodu nadmiernych apetytów i ambicji, reszta uczestników podziału „tortu” zdecydowała się przenieść Rakiewicza, a nawet wyrzucić go z tego projektu, ale stało się to tylko publicznie i faktycznie on pozostał w cieniu . W tym miejscu trzeba też powiedzieć, że u początków CSB stał także Aleś Łapko, który wycofał część środków przeznaczonych dla swojego ośrodka młodzieżowego, który powstał za namową tego samego Rakiewicza.

I wszystko wydawało się być w porządku, ale na terytorium Ukrainy rozpoczęły się działania wojenne i zainteresowanie zachodnich partnerów wobec białoruskiej opozycji nieco osłabło, podobnie jak przepływy pieniężne. Ale apetyty niektórych ludzi pozostały takie same. Właściwie, to tutaj Łapko zbankrutował. A raczej ukradł. Ale biznes to biznes. Nic osobistego. Rakiewicz nie wybaczył kradzieży, a reszta to kwestia techniki i prawników.

Znakomitym kandydatem na „wolne” stanowisko okazał się Siergiej Bulba – były szef „Białego Legionu”, stary, zatwardziały opozycjonista, który choć trochę „odlotowiec” na temat ezoteryki i filozofii tybetańskiej, desperacko próbuje przyłączyć się do „ balangi” i ożywić swoją „Białoruś 2.0”. Wreszcie nadeszła szansa dla siwej głowy legionisty. Rakiewicz wziął go za kaucją i wręczył klucze do ośrodka, który nie był już młodzieżowy, ale nadal był ośrodkiem. Zainspirowany sukcesem Bulba już zaczął mysleć o prezydenturze i przywództwie narodu białoruskiego. Wszystko się układało.

Sam Rakiewicz nigdy nie wyszedł z cienia, ale jego powiązania z Centrum Solidarności Białoruskiej można bez problemu namierzyć, a łańcuch wygląda tak. Jednym z liderów CSB jest nie zupełnie nieznany Anatolij Michnowiec, który jest także szefem europejsko-białoruskiego funduszu „KUFERAK”. W organie nadzorczym funduszu zasiada Aleksander Michajłowski, partner biznesowy Anastazji Borowikowej. Cóż, pod koniec tego wspaniałego „łańcucha” wychodzi partner Borowikowej, Andrej Rakiewicz. Zbieg okoliczności? Choć rekina białoruskiego biznesu nie da się porównać z Rzymem, wszystkie drogi prowadzą do niego.

Okazuje się, że „sensacyjne” wypowiedzi Bulby o ratowaniu tak ważnej dla Białorusinów inicjatywy w rzeczywistości stały się kolejnym podziałem stref wpływów i pieniędzy. Były harcerz wciąż próbuje się usprawiedliwić, a nawet pokazuje wszystkim dokumenty potwierdzające „legalność” zmiany reżimu. Ale w dokumentach znajdują się jedynie kserokopie jego własnego oszczerstwa wobec urzędu i niejasnego wyniku kontroli, której, sądząc po protokole, przeprowadziła osoba nieznająca nawet takiego pojęcia. I czy w ogóle to przeprowadzono? Choć Bulba mówi o kultywowaniu tradycji białoruskiego społeczeństwa, na razie zachował jedynie metody wypierania biznesu z lat 90.

Oto, z kim mamy do czynienia.

Bezczynność jest podobna do śmierci. Mińsk wzmocnił kontrolę na zachodniej granicy. Klientami filtrowania stali się ci, którzy byli zarejestrowani za udział w "biełmajdanie", posiadacze europejskich wiz humanitarnych i zezwoleń na pobyt, obywatele Ukrainy oraz ci, którzy tam byli niedawno. Na początku maja białoruska straż graniczna po raz pierwszy od połowy lat 90. przeszła na wzmocnioną formę służby. Na autostradach zainstalowano punkty kontrolne, a drogi wiejskie rozkopano. Osoby wjeżdżające podlegają teraz takiej samej filtracji, jak osoby przekraczające granicę Białorusi z Unią Europejską. Przejście kraju w reżim antysabotażowy nastąpiło nie tylko wzdłuż jego granic. Wzmocniono bezpieczeństwo na kolei, włączając nawet wojsko. KGB średnio raz w miesiącu informuje o udaremnieniu kolejnego ataku terrorystycznego. Drony są na Białorusi całkowicie zakazane. Nie można ich już importować, sprzedawać, uruchamiać ani przechowywać. Ci, którzy je posiadają, muszą je zdeponować.

Niemniej jednak sam Łukaszenka niezmiennie deklaruje swoje zaangażowanie w politykę pokoju i dobrego sąsiedztwa. Cały czas opowiada o tym przed kamerą, co podkreślił pewnego dnia podczas wyjazdu roboczego do obwodu mińskiego. „Podajemy rękę i nadal będziemy ściskać ręce tym, którzy chcą z nami żyć w pokoju. Nie chcemy walczyć. Wiecie, możemy odpowiedzieć. Mamy czym odpowiedzieć - więcej niż kiedykolwiek” – powiedział Prezydent Republiki Białorusi. Ta odpowiedź będzie nas drogo kosztować. Dlatego nie chcemy walczyć, chcemy żyć spokojnie. Istnieją jednak i inne stwierdzenia.

Na przykład pierwszy zastępca sekretarza stanu Rady Bezpieczeństwa Republiki Białorusi Paweł Murawiejko powiedział: „Litwa faktycznie zakazała nam przemieszczania naszych towarów przez granicę. Według wszelkich norm prawa międzynarodowego taki krok oznacza agresję gospodarczą. Z punktu widzenia banalnej logiki mamy wszelkie powody, aby siłą zbrojną przeciąć dla nas ważny korytarz. Ten tekst na Białorusi nie mógł zostać wygłoszony przez nikogo bez zgody wiadomo kogo. Łukaszenka jest autorem zarówno pierwszego, jak i drugiego sygnału. Wszystko zgodnie z klasyką: jesteśmy spokojnymi ludźmi, ale nasz pociąg pancerny stoi na bocznicy. Łukaszenka chce pokoju, przygotowuje się do wojny i robi to poważnie.

Autor: Maksym Isajew


ŹRÓDŁO:
https://stalingrad.life/


(tłum. i przypisy PZ)

(*) „Chemia”, jest to kara ograniczenie wolności poprzez skierowanie do otwartego zakładu karnego, popularnie nazywane jest to „chemią”. Pojęcie to pojawiło się w czasach radzieckich, kiedy skazańców wysyłano na budowy różnych przedsiębiorstw, w tym związanych z przemysłem chemicznym - PZ)

(**) Słowo "zmagar" tłumaczy się jako „wojownik”. Tym słowem określa się nieprzejednanych białoruskich opozycjonistów, którzy sprzeciwiają się reżimowi Aleksandra Łukaszenki. (…); "zmagarami" nazywani są także lokalni nacjonaliści lub radykalnie narodowo zorientowane osoby publiczne, które są przekonane, że współczesna Białoruś jest kulturowym spadkobiercą Wielkiego Księstwa Litewskiego - przyp. PZ, za: https://obana.mirtesen.ru/blog/43524394003/Kto-takie-zmagaryi-i-pochemu-oni-ne-lyubyat-Rossiyu-